U niezłego Buraka
Turcja, Diyarbakir
22.12.2023
View
Podróż Pełna Barw
on PawelGosia's travel map.
Kierowca nie mówi po angielsku, ale jest super i ogarniamy wszystko przez translator. Zaprasza nas na obiad, ale jesteśmy umówieni na godzinę z naszym hostem i niestety musimy odmówić. Mówi, że chce nas zawieźć na samo miejsce i dowozi nas dosłownie pod klatkę. Nasz host w Diyarbakir ma na imię Burak. Burak to dość popularne tureckie imię. Mieszka w bloku w ogromnym mieszkaniu, które ma około 200m2. Dostajemy swój pokoik z dużym, wygodnym łóżkiem. Bierzemy prysznic i robimy obiad dla nas wszystkich - zapiekanke warzywa z serem. Zwłaszcza ziemniaków już nam się ostatnio chciało. Wieczorkiem Burak zabiera nas swoim autem do fajnej kawiarni, gdzie spotykamy się z jego koleżanką. Ja do picia zamawiam salep - coś w rodzaju ciepłego, gęstego mleka na słodko. Zimą jest to popularne i czesto mozna to kupić na ulicy czy w kawiarni w Turcji. Mamy bardzo ciekawe rozmowy, opowiadamy sobie miedzy innymi jak wygląda tradycyjne polskie i kurdyjskie wesele. Wieczorkiem wracamy do domu. Burak nie jest typowym Kurdem. Chodzi spać koło 22, a nie koło 2. Nie pali. Słucha muzyki klasycznej. I ma pedantycznie czysto w domu. Nam to wszystko bardzo pasuje.
23 grudnia
Wstajemy, jemy śniadanie i ruszamy do miasta. Znajdujemy busik i jedziemy do centrum (z buta byłoby ponad 8km, bo Burak mieszka na dokładnie drugim koncu miasta niż starówka). Oglądamy stare, świetnie zachowane mury miejskie. Zadzwia nas, że poza główną ulicą to większość starówki jest malo przyjemna i przypomina slamsy. Idziemy do wielkiego meczetu. To bardzo stary meczet zbudowany z czarnego, wulkanicznego kamienia. Część dziedzińca jest z czasów rzymskich z ciekawymi, zdobionymi łukami. Podchodzi do nas pan mowiacy po angielsku. Mówi, że pracuje dla rządu i za miesiąc jedzie na Białoruś pracować tam jako ambasador Turcji. Pyta się nas o sytuację na przejściu białorusko-polskim, bo najtaniej mu jest polecieć do Polski i dalej jechać autobusem. Opowiada nam o meczecie i ogolnie o mieście. W tym samym czasie podchodzi do nas kobieta z kompletami nowych rękawiczek, ktora zaczyna do nas coś mówić po turecku. Myślimy, że chce nam sprzedać, ale nasz nowy znajomy tłumaczy nam, że to prezent dla nas bo widziała, że jestesmy bez rękawiczek i raczej jest nam zimno (dziś pada, wieje i jest zimno). Nie mozemy wyjsć z zachwytu że można być tak goscinnym. Wchodzimy do wnętrza meczetu - jest bardzo przyjemnie, iluś ludzi siedzi lub leży i się modli. Po wyjściu z meczetu spacerujemy główną ulicą. Mnostwo tu jest ulicznych sklepów i bazarów. Próbujemy pysznej kawy z orzechami. Ogladamy minaret stojacy na czterech nóżkach pod ktorym można przejść. Wchodzimy na mury miejskie, które są wysokie, a nie ma tam zupełnie żadnych barierek i zabezpieczeń. Potem ogladamy kościół-muzeum i bardzo ładne karawan-seraje. Ja znajduję przepiękną spódnicę w tym samym wzorze co 14 lat temu kupiłam sobie w Australii (była moja ulubiona i rok temu już tak się popruła, że musiałam ją wyrzucić). Jestem zachwycona i cena 70zł za nią wydaje mi się być fajna (w Polsce takie ciuszki są ok. 150-200zł). A potem idziemy na targ i okazuje się, że pośrodku targu jest drugie stoisko z takimi ciuszkami i pan ma wiecej rodzajów takich spódnic i sprzedaje je za 30zł. No wiec kupuję jeszcze drugą, trochę inną. Po 5 miesiacach w spodniach w końcu nałożę spódnicę
Idziemy spróbować lokalnego jedzenia. Nasz host polecił nam lokalną knajpkę, gdzie można spróbować Ciğer kebabı - kebab z wątroby. Knajpka ma ciekawy klimat - ludzie jedzą wokół wielkiego paleniska na którym pieką siękebaby czyli szaszłyki z mięsa. Zamawiamy jeden na spółkę i dwie sałatki i herbatę. Na szaszłyku jest wątróbka, a pomiedzy tym miesi z tego co zrozumiałam z początka ogona. Wychodząc Paweł chce zapłacić kartą, ale pan powiedział, że karta nie przechodzi. Zapłacił więc gotówką. Po wyjściu z knajpki zalogował się i okazalo się, że sciagnęło tez z karty. Wrocilismy i pokazalismy to panu. On niezbyt wiedzial co zrobić bo dostał zwrotkę, ze nie pobralo z karty, ale zwrócil nam pieniadze. Na starym miescie zagadują nas dzieci. Zagadują mowiac: hello, whats your name, money. Trochę dziwne gdy dorośli są zupelnie przeciwni tutaj, chcą nam w kółko dawać różne rzeczy. Idziemy jeszcze spróbować typowego słodycza z tego rejonu Burma kadayıf. Idziemy do miejsca które nam polecił nasz host. Słodycz nas niezbyt zachwyca. To słodki ulepek z orzechami i pistacjami. W dodatku dość drogi. Ale niektorzy bardzo go lubią. Sprzedawca też jest albo mało kumaty, albo lekko oszukujacy. Ciastka są na wagę, podaje nam ceny za kilogram a nie za ciastko, ktore wygladają wszystkie identycznie. Prosimy o jeden kawałek z każdego, przynosi nam do stolika dwa, podaje nam herbatę, której nie zamawialiśmy i nie wiemy czy to w gratisie czy mamy za nią płacić. Cieżko sie z nim dogadać. W końcu za 3 ciastka i dwie herbaty płacimy okolo 20zł. Ze starego miasta wracamy piechotą 6km do knajpki gdzie umówiliśmy się z Burakiem na 17tą. Burak raz w tygodniu spotyka się ze swoimi znajomymi na ćwiczenie angielskiego. Dziś przychodzą 3 dziewczymy. Rozmawiamy i gramy w gry m.in w jengę z pytaniami po angielsku. Potem Burak odwozi nas do domu i idzie się spotkać ze swoim przyjacielem. Po godzinie przychodzą z przyjacielem do domu i Paweł robi hit wieczoru - grzane piwo z jajkiem - cos o czym Turkowie nie słyszeli i są bardzo zainteresowani. Siedzimy we czwórkę i rozmawiamy przy piwie i ciastkach. Kolega naszego hosta ćwiczy angielski. Jest nauczycielem języka tureckiego. Naszemu hostowi grzane piwo podchodzi. Jego koledze tak sobie. Wieczorkiem zgrywam zdjecia i uzupelniam bloga.
Posted by PawelGosia 20:49 Archived in Turkey